wtorek, 13 maja 2014

Pierwszy

~oczyma Alice~
Leżałam w łóżku nie mogąc zasnąć. W głowie miałam tylko słowa mojej nauczycielki baletu - "Nie możesz być dobra, tylko NAJLEPSZA". Nie mogąc wytrzymać wewnętrznego bólu pobiegłam do łazienki, która mieściła się w moim pokoju. Pospiesznie otworzyłam szafkę, w której miały znajdować się żyletki. Wzrokiem przeszukałam wnętrze szafki, aż do czasu gdy odnalazłam cel moich "poszukiwań". Sięgłam ręką w głąb szafki, przy tym przewracając wszystko co w niej było. Gdy dotknęłam ostrego przedmiotu moje ciało przeszły dreszcze, a serce zaczęło bić coraz szybciej.
Obracałam żyletkę w trzęsących się ze strachu dłoniach. Chwilę później ostrze zagłębiło się już w moją bladą i zarazem siną oraz pełną blizn skórę na nadgarstku. Zacisnęłam zęby i jednym pociągnięciem zadałam sobie nową ranę. Żyletka wypadła mi z rąk robiąc czerwoną plamę na śnieżno białych kafelkach.
Podeszłam do umywalki i przemyłam krwawiące miejsce. Zakręciłam korek, po czym oparłam się rękami o umywalkę. Podniosłam głowę i ujrzałam w lustrze moją mokrą od łez twarz.
Byłam słaba, bo przecież to ja się cięłam, tylko ja byłam temu wszystkiemu winna. Może gdyby nie ten wieczór wszystko potoczyłoby się inaczej...
Tego wieczoru tak samo jak zawsze wróciłam do domu z popołudniowego treningu. Wiedziałam, że nie ma innego sposobu na to bym była najlepszą baletnicą, jak codzienne treningi, wymagająca nauczycielka czy motywacja. Moją motywacją był Liam, to on mnie wspierał i przychodził na mój każdy trening, do czasu. Właśnie w tym dniu nie przyszedł.
Siedząc na wielkim łóżku próbowałam dodzwonić się do mojego chłopaka, strasznie się o niego martwiłam. Po kilku połączeniach wykonanych do Liama postanowiłam pójść do jego domu, by sprawdzić co tak naprawdę się stało. Gdy byłam już przed wielkim domem w kolorze kości słoniowej postanowiłam nie czekać długo i zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła mi brązowowłosa dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widziałam. Po chwili z drzwi, które prowadziły do salonu wyłonił się uśmiechnięty Liam. Spojrzałam na niego wściekła, w tej samej chwili z jego twarzy zszedł promienny uśmiech. Obróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w szybkim tępie w nieznanym mi kierunku. Słyszałam jak coś wołał, ale to mnie już wtedy nie obchodziło.
To był prawdopodobnie najgorszy dzień w moim życiu, oczywiście poza tym w którym się urodziłam. Nie mogłam sobie poradzić z myślą, że chłopak, którego kochałam, z którym rozumiałam się bez słów, spotykał się z inną. Dlaczego? Zawsze powtarzał, że jestem idealna. No tak, a ja mu we wszystko wierzyłam, pewnie nie tylko mi to mówił.
Dzięki niemu zyskałam pewność siebie, a zarazem on był przyczyna jej utraty.
Zawsze pragnęłam, by nic nas nie rozdzieliło i żeby nasz związek trwał do usranej śmierci. No cóż, widocznie brakło dla nas szczęścia.
Po rozstaniu wszystko się posypało, jak domek z kart w wietrze. Wszystkie docinki i krytyki bolały jeszcze bardziej niż przedtem i do tego jeszcze ta fala rozczarowań. Nie wytrzymałam wewnętrznego bólu, na którego nie było już miejsca we mnie. Sięgnęłam po żyletkę i zadałam sobie ból, który jednocześnie zatrzymał cierpienie mojego wnętrza. Choć nie na długo...

~Oczyma Darcy~
W moim pokoju rozbrzmiał dźwięk budzika. Byłam w szoku, bo w wakacje spałam do południa, a teraz jest dopiero 7:00. Dlaczego wakacje nie mogą trwać wiecznie?
Leniwie wstałam z łóżka i udałam się do wielkiej szafy. Otworzyłam ją i zanim się obejrzałam cała jej zawartość wylądowała na podłodze. To nie moja wina, że jestem bałaganiarą i zawsze upycham wszystko do szaf.
Przełożyłam rzeczy z podłogi na swoje łóżko i obiecałam sobie, że po powrocie ze szkoły wszystko posprzątam. Wybrałam ubrania, które wydawały się do siebie pasować i udałam się do łazienki, by zrobić poranną toaletę i ubrać się w naszykowane ciuchy.
Pospiesznie zeszłam po schodach potykając się parę razy o swoje nogi. Założyłam buty i wyszłam z domu. Idąc do bramki dzielącej mnie od chodnika poczułam bardzo dobrze znane mi uczucie. To mój brzuch domagał się śniadania. Często oszukiwałam głód, lecz nie jestem anorektyczką, bulimiczką czy coś z tych rzeczy.
Dochodząc na przystanek autobusowy słyszałam już z daleka śmiechy - Zayn'a, Harr'ego i Liam'a, którego nie darzyłam zbyt dużą sympatią.
- Hej mała! - zawołał Zayn.
- Spierdalaj pedale. Ile razy mówiłam ci już, że mała to może być twoja pała? - mówiąc to uśmiechnęłam się zadziornie. Nigdy tak o nim nie myślałam, ale lubiłam go trochę powkurzać.
- Może raz, może dwa... - zaczął wyliczać jednocześnie odpowiadając mi na pytanie.
- Wow, Zayn. Ty umiesz liczyć. - powiedziałam i zaczęłam się śmiać.
- Nie byłabyś sobą jakbyś normalnie odpowiedziała?
- Nie, już po prostu taka jestem.
Naszą interesującą dyskusję przerwał autobus nadjeżdżający zza zakrętu. No i może dobrze, bo nie wiadomo co by się stało.
Podróż autobusem przebiegła nawet spokojnie, nie biorąc pod uwagę chamskich docinek  chłopaków.
Do szkoły dotarliśmy oczywiście spóźnieni. Wbiegliśmy na sale, w której miało odbyć się rozpoczęcie kolejnego roku szkolnego. Wszystkie oczy zwróciły się ku nam, gdy Liam z trzaskiem zamknął drzwi. Przeszukałam wzrokiem całą sale, po czym zauważyłam Alice stojącą w rogu sali. Ruszyłam w jej kierunku, a reszta za mną. No oprócz Liam'a. Pewnie chciał uniknąć niepotrzebnej kłótni z Alice. Właściwie to Ali nigdy nie dała mu wytłumaczyć się z tamtej sytuacji. Wiele razy próbował przepraszać, tłumacząc, że to nie tak jak myśli, ale Alice zawsze go ignorowała.
Przywitałam się z nią krótkim "hej" i stanęłam tuż obok niej. Chwilę się jej przyglądałam i zauważyłam, że coś ją gryzie. Zakładam, że ponownie użyła żyletki, by sprawić sobie ból. Wiem, że nie robi w ten sposób dobrze, ale ja nie mogę jej pouczać. Może się nie tne, ale nie jestem wcale lepsza.
Po strasznie nudnym przemówieniu dyrektora poszliśmy do klas, gdzie wcale nie było ciekawiej. Gdy wreszcie wyszliśmy z budynku było już po dwunastej, więc postanowiłam zbierać się do domu. Dzisiejszy trening baletu miał zacząć się wyjątkowo wcześnie, a poza tym byłam jeszcze z kimś umówiona.
Oddalając się już od grupki dziewczyn, które otaczały Ali, rzuciłam krótkie "pa" w ich kierunku, po czym dojrzałam lekki uśmiech na twarzy mojej przyjaciółki.
W szybkim tempie doszłam do bramy szkoły, gdzie czekał już Louis:
- Masz towar? - zapytałam.
- Może troche spokojniej? Co? Może znajdzie się coś dla ciebie - powiedział, po czym wyciągnął z kieszeni woreczek z białym proszkiem. Podałam mu plik banknotów, który nerwowo ściskałam w kieszeni.
- Nie przeliczysz? - wyszeptałam.
- Za bardzo się mnie boisz, żeby mnie oszukać.
W tym właśnie momencie poczułam jak coś ściska mnie w żołądku, a przez całe ciało przechodzą zimne dreszcze. Nie byłam zbyt bojaźliwa, ale gdy w pobliżu był Louis nie umiałam kontrolować mojego strachu.
- Nie boje się ciebie. - powiedziałam sama nie wierząc w swoje słowa.
Nagle Louis złapał mnie za nadgarstki i oparł na ścianie.
- Teraz też się mnie nie boisz? - nic nie odpowiedziałam, a on zaczął mnie całować. Próbowałam krzyczeć, ale to nic nie dało.

1 komentarz:

  1. Wpadłam, bo mnie zaprosiłaś.
    Nie czytam o one direction - w sumie mam dwa, trzy b logi o nich, ale więcej nie zamierzam mieć. Nic do nich nie mam, naprawdę, tylko po prostu ten temat mnie nie wciąga :)
    Jednak rozdział przeczytałam i muszę stwierdzić, że jest dobrze przemyślony :)
    Właśnie patrzyłam na Twój drugi blog, zastanawiając się, czy jest także o one direction i niestety się zawiodłam - jest. No cóż, trudno.
    Opisy wychodzą Ci całkiem nieźle. Trzymaj tak dalej!
    Pozdrawiam!
    Amy :)

    W wolnej chwili zapraszam również do siebie ;)
    http://melodie-serc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń